Inwestowanie jest bardziej skomplikowane dla dziecka niż oszczędzanie. Jest jednak sposób, aby go tego nauczyć. Dzisiaj pokazujemy, jak przekazywać taką wiedzę swojemu dziecku.
Pieniądze możemy zarabiać na dwa sposoby. Jednym z nich jest praca. To tak zwany aktywny zarobek. Drugim sposobem na zarabianie jest inwestowanie. Gdy posiadamy pewien kapitał, możemy sprawić, aby pieniądze dawały nam kolejne pieniądze.
Jak wytłumaczyć dziecku, czym jest giełda?
W najprostszy sposób możesz wytłumaczyć dziecku pojęcie giełdy i akcji na dobrze znanym mu przykładzie. Takim, który w łatwy sposób będzie mu się kojarzył, np. sklepu.
„Wyobraź sobie, że otwierasz sklepik, który właśnie kupiłeś za swoje zaoszczędzone 1 000 zl. Pomyśl, ile jest teraz warta twoja firma? Oczywiście 1 000 zl. Gdybyś teraz podzielił jej wartość na 100 równych części, to ile będzie warta jedna część? Oczywiście: 1000 / 100 = 10zl. Tak mógłbyś wyliczyć akcje swojego sklepu. Gdyby teraz ktoś przyszedł i chciał kupić kawałek twojego sklepu, to wiedziałbyś, ile kosztuje jedna akcja. Mógłbyś mieć wspólnika. Gdyby kupił od ciebie jedną akcję za 10 zl, byłby w 1 proc. współwłaścicielem twojego sklepu. Gdyby ich kupił 50 za 500 zł, stałby się współwłaścicielem połowy sklepu.
Gdy będziesz dbał o sklepik i o klientów, będą oni kupować u ciebie coraz więcej. Po jakimś czasie wartość twojego sklepu wzrośnie. Wtedy jego wartość będzie mogła wynosić np. 2 000 zł. Ile wtedy będzie warta twoja jedna akcja? Oczywiście: 2 000 / 100 = 20 zł.
Sprzedawałbyś swoje akcje wspólnikom, którzy nazywaliby się akcjonariuszami. Oni mogliby swoje akcje, tzw. papiery wartościowe, sprzedawać dalej. Sprzedażą i kupnem akcji zajmuje się Giełda Papierów Wartościowych. Tam musiałbyś się udać, gdybyś chciał w ten sposób pozyskać wspólników.
Ceny akcji mogą rosnąć i spadać.
Akcje mogą spadać, jeśli pojawi się zwiększona podaż. Dzieje się tak, gdy dużo ludzi chce sprzedać akcje. Gdy dużo ludzi będzie chciało kupić akcje twojego sklepu, bo uzna, że firma dobrze się rozwija, to będzie oznaczało zwiększony popyt. Im więcej ludzi będzie chciało kupić akcje, tym wyższa będzie ich cena.
Na giełdzie zdarzają się sytuacje, kiedy wszyscy chcą tylko kupować akcje albo chcą je sprzedawać. W sytuacji, gdy ceny akcji długo rosną, czyli jest dużo kupujących, mamy na giełdzie hossę. Gdy ceny akcji długo spadają, to mówimy, że na giełdzie trwa bessa.
Dziecko inwestuje na... domowej giełdzie
Do takiego rozwiązania inspiruje David Owen w swojej książce „Bank Taty". Opowiada w niej m.in. o tym, jak sprzedał „akcje" swoim dzieciom.
Z pieniędzy, które dzieci otrzymały w prezencie, założył im konta w swojej „firmie brokerskiej” - Tata&Spółka. Firma działała jak prawdziwa, ale stworzył ją z myślą o zabawie.
Na początek dzieci otrzymały po „portfelu akcji", zawierającym po sto „akcji" każdej z 6 różnych firm. Giełdowe spółki wybrał wcześniej tata, a dzieci je zaakceptowały. Wartość portfela ustawił według kursu ostatniego dnia zamknięcia giełdy. Na ten czas portfele jego dzieci były warte trochę mniej niż 250 dolarów.
David sprzedawał swoim dzieciom „akcje". Ceny papierów wartościowych na jego giełdzie były zbliżone do prawdziwych. Opierały się o realną wartość prawdziwych spółek giełdowych. Różnica była taka, że jego „akcje" były denominowane w centach, a nie w dolarach. Zamiast ceny akcji przykładowej spółki 99 dolarów, Giełda Taty ustalała wartość na 99 centów.
Dzięki temu dzieci na bieżąco mogły sprawdzać np. w internecie lub gazecie wartość swoich inwestycji. Musiały jedynie kierować się zasadą, że ich „akcje" stanowiły 1/100 prawdziwej wartości.
Obserwowanie całego rynku akcji jest jednak zbyt trudne dla dzieci. Ceny akcji zmieniają się codziennie, a na giełdzie jest mnóstwo notowanych firm. Nawet dla dorosłego jest to dość zajmujące zajęcie. Dlatego dobrym pomysłem jest samodzielna analiza rynku i wybór dla dziecka kilku spółek, w które będzie chciało „inwestować" i które będzie chciało śledzić. Właśnie tak zrobił autor książki. W takim przypadku można oprzeć się jedynie na największych firmach notowanych na giełdzie, wchodzących w skład indeksu WIG.
Autor ustalił ciekawe zasady dla działania Domowej Giełdy. Dzieci mogły dowolnie decydować o swoich kontach. Mogły sprzedawać „akcje" i kupować je. Miały możliwość wycofania całego kapitału, a nawet rezygnacji z tej zabawy.
David założył również dzieciom tzw. „rachunki wkładów" oprocentowane 0,5% na miesiąc. Czyli 6% w skali roku, płatne na koniec każdego miesiąca. Zrobił to na wypadek, gdyby dzieci chciały np. sprzedać akcje i chwilowo zdeponować środki na takim „koncie oszczędnościowym". Mogły także dopłacać do tego konta inne oszczędności, aby otrzymywać z niego odsetki. Miały też możliwość wypłacania zdeponowanych środków.
Giełda Taty nie zapominała nawet o wypłacie dywidendy. Jeśli faktycznie spółka wypłacała dywidendę swoim prawdziwym akcjonariuszom, David doliczał ją także dzieciom raz na rok, zawsze na koniec grudnia.
Dzieci Davida zaangażowały się mocno w całą zabawę, poznając dzięki temu zasady inwestowania. Po jakimś czasie córka Davida stwierdziła jednak, że nie ma wystarczająco dużo czasu na śledzenie losów swoich inwestycji. W dodatku trochę pieniędzy straciła na „akcjach". David zaproponował jej więc inwestowanie za pomocą funduszy. Dziewczyna sprzedała „akcje" i zakupiła „fundusze" z Giełdy Taty. W ten sposób powierzyła zarządzanie swoimi „inwestycjami" ludziom, którzy się tym zajmują zawodowo.
Postawa Davida w całej tej zabawie była raczej pasywna. Chciał pozostać obserwatorem, nie chciał być doradcą. Często tłumaczył dzieciom ogólne zasady działania giełdy i akcji, objaśniał zachowania rynkowe. Wiedział jednak, że gdy dziecko inwestuje samo, wtedy najszybciej się uczy. Nie oceniał decyzji swoich dzieci i pozwalał im na błędy. Dzięki temu jego dzieci zdobyły prawie realne doświadczenie inwestycyjne, jeszcze zanim skończyły szkołę średnią.
Diana Litwin - Dolezińska, autorka bloga pieniadzjestkobieta.pl